Lubię planować. Układać zdarzenia w podpunktach a później tylko je odhaczać. Lubię iść na żywioł, ale lubię też większe sprawy dokładnie poukładać dużo wcześniej….
wróć!
LUBIŁAM!
Dzisiaj nie ma już mowy o większym planowaniu i zakładaniu z góry, że wszystko się uda. Dzisiaj wszystko nie zależy ode mnie, ani nawet od męża, dzisiaj wszystko zależy od tych małych stóp tuptających po mieszkaniu. I choćbyśmy sobie zabookowali weekend w Las Vegas, i choćbym wydała na to miliony – wiem, że może się nie udać. Bo np. katar! O zgrozo. Jeden mały gil (do dobra, cały nos gili) i wszystko bierze w łeb. Pozostaje walizka do rozpakowania i zakupy na kilka następnych dni, bo przecież nie było sensu przed wyjazdem zaopatrywać lodówki… I leżymy w łóżku my i nasz mały zasmarkaniec.
Kiedyś pewnie chodziłabym na rzęsach, żeby swój plan zrealizować. Kiedyś pewnie bym się piekliła gorzej niż sam szatan w podziemiach. Krzyczałabym i szukałabym winnych. Kiedyś.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj najważniejszy jest On. Jego zatkany nos. I lekka gojąćka. Wszystko inne może poczekać, może się nawet nie zdarzyć… ja i tak będę szczęśliwa.
oby tylko katar już przeszedł :)