„Zanim się pojawiłeś” Jojo Moyens to książka, na którą trafiłam przypadkiem. Ale takie właśnie przypadki lubię najbardziej :) Kilka miesięcy temu koleżanka wrzuciła na Fb zapowiedź filmu (dzięki Ci Karolino!) – obejrzałam trailer i przepadłam. Już wtedy wiedziałam – ta książka musi być moja jak najszybciej! Przejechałam przez całe miasto, żeby odebrać ją z jedynej biblioteki, która miała ją wolną. I zaczęłam czytać. Pochłonęłam ją w moment. Pewnie jakbyśmy nie mieli dziecka zajęłoby mi to wieczór, góra dwa, ale przecież trzeba ogarnąć rodzinę :) Niemniej jednak przeczytanie „Zanim się pojawiłeś” zajęło mi dosłownie chwilę.
O czym jest ta książka?
Wybacz, ale nie powiem Ci dokładnie, bo nie mogę zdradzić Ci fabuły. Ale musisz mi uwierzyć – ta książka jest warta przeczytania! To rasowy melodramat. To historia o miłości, nieuleczalnej chorobie, tragedii i nadziei jednocześnie.
Uwielbiam takie książki, które budują napięcie. A jeszcze bardziej uwielbiam książki z niebanalnym zakończeniem. Bo co to za przyjemność domyślać się zakończenia już po kilku pierwszych stronach? A co gorsze – mieć rację!
I tutaj już po kilkudziesięciu stronach znałam zakończenie – jak zawsze. I kiedy nadszedł koniec historii okazało się, że tym razem się myliłam! Zakończenie tej historii, trochej miłosnej, poniekąd tragicznej, ale również bardzo pięknej zaskoczyło mnie chyba jak jeszcze nigdy w żadnej książce!
Dlaczego tak bardzo inna jest „Zanim się pojawiłeś?”
Może dlatego, że w ogromnej tragedii widać ogromną nadzieję. Że nie wszystko co złe jest złe i koniec. Musisz uwierzyć mi na słowo, albo po prostu przeczytać książkę! Wtedy zrozumiesz, o co dokładnie mi chodzi.
Główny temat książki jest społecznie bardzo trudny i jego komentować nie będę, w myśl zasady „nigdy nie mów nigdy” Zakończenie zaskakuje, chociaż jakby znane jest od początku. Ciężko zgodzić się z takim zakończeniem i ciężko też po przeczytaniu przejść tak po prostu do spraw codziennych. Uwierz mi, do tej pory wspominam książkę i zaczynają buzować we mnie emocje. „Zanim się pojawiłeś” to taka książka, która na zawsze zostaje gdzieś z tyłu głowy.
A co z filmem?
Film, tak jak książka to historia melodramatyczna, ale nie zauważyłam w nim ani grama kiczu, tandety czy przewidywalności. Czekałam na ten film bite 3 miesiące. Niecierpliwiłam się i szykowałam jak na randkę! Zabrałam koleżanki i ruszyłyśmy do kina. Bałam się, bo bardzo często, a właściwie zazwyczaj, ekranizacja filmu jest dużo gorsza od książki. Często zmienione są imiona bohaterów, a nawet całe historie. Ale na szczęście nie w tym przypadku. A to rzadkość wręcz niespotykana. Ilekroć oglądałam ekranizacje pięknej książki – tyle razy się zawodziłam. Tym razem wyszłam z kina z ogromnym uśmiechem na ustach (przez łzy oczywiście) Śmiałam się i płakałam na zmianę. Uwierz mi – reakcja wszystkich widzów była taka sama w tych samych monetach. „Znaim się pojawiłeś” to film wysokiej klasy. Delikatny i dosadny. Ciężki i lekki. Jak dla mnie to niespotykane zjawisko.
Dodatkowo, jeśli jesteś fanką „Gry o tron” masz okazję zobaczyć „Matkę Smoków” w zupełnie innej kreacji niż w serialu :) No i przystojny Sam Claflin <3
Film miał premierę w polskich kinach 10 czerwca, więc masz jeszcze okazję, żeby go obejrzeć w kinie, ale nie czekaj z byt długo.
A może już czytałaś książkę? Masz podobne odczucia? Jestem bardzo ciekawa :)