Żyjemy w czasach, kiedy traktowani jesteśmy wszędzie jak potencjalny klient. Bardzo ciężko nie stać się dzisiaj konsumpcjonistą. Gdzie się nie obrócisz – do czegoś cię namawiają, coś proponują. Reklamy nawet tam, gdzie wzrok nie sięga. Twój telewizor wie jaki lek na zgagę jest dla Ciebie najlepszy, pani z bilbordu w centrum miasta gwarantuje, że akurat sieć komórkowa, której ona zaufała, da ci największa swobodę rozmów z najbliższymi, a bagietki z tamtej wspaniałej piekarni są w 100% wegan i free od ulepszaczy i konserwantów. Ekspert doradzi ci, jaka zabawka sprawi największą radość akurat twojemu dziecku. A w momencie zbliżającego się Dnia Dziecka oferty z zabawkami po prostu zalewają rynek. A z co drugiego bloga wyskakują też ostatnio wpisy „topy” pięciu, dziesięciu, piętnastu najlepszych zabawek na Dzień Dziecka. Recenzje, polecenia itakdalej itakdalej.
No więc biegasz od sklepu do sklepu z wywieszonym jęzorem i szukasz tych zabawek, najlepszych, największych, najdroższych. Bo jeszcze przed innymi rodzicami trzeba przyszpnaować. No normalnie festiwal dobroci! Dzień Dziecka się zbliża, więc przecież trzeba dziecku podarować zabawkę, no bo jak inaczej?
Ale w sumie to się nie dziwię. Sama jeszcze tydzień temu trzymałam w ręku hulajnogę
i głęboko zastanawiałam się nad jej kupnem właśnie, żeby dać ją w prezencie mojemu dziecku na Dzień Dziecka. I wiesz co wtedy myślałam… nie, nie myślałam o tym, że bez tej hulajnogi moje dziecko będzie nieszczęśliwe, nie, że jest ona mu niezbędna do dalszego życia. Nie! Ja myślałam o tym, że kupię tą hulajnogę, no bo co ja mogę mu jeszcze kupić. Puzzle wysypują się z półek. Samochody małe oraz duże wypadają z szuflad, wyglądają spod łóżka, a nawet schowały się w moim samochodzie. Rowerki – stan dwa. Ludziki, samolociki, kredki, piaski, plasteliny – on to wszystko ma! No to kupię już mu tą hulajnogę, no bo przecież jej jeszcze nie ma. Nieważne, czy mu jest potrzebna. Nieważne, że nigdy nawet nie wspomniał, że chce ją mieć. No coś mu przecież w prezencie dać trzeba! Przecież jak nie dam prezentu mojemu dziecku na Dzień Dziecka to będę najgorsza na świecie!
Stałam tak z tą hulajnogą w rękach i sama ze sobą jakąś bitwę toczyłam. Nagle odłożyłam ją na miejsce i szybko wyszłam ze sklepu. Zdecydowałam! Na Dzień Dziecka moje dziecko nie dostanie żadnej zabawki. Żadnego milionowego ludzika, który zaraz poleci w kąt, ani tablicy na której w ciągu pół roku namaluje aż dwa obrazki. Moje dziecko w tym roku dostanie NAS. Tak, dobrze przeczytałaś. NAS. Tego dnia nie usłyszy „jak tylko skończę…” Nie usłyszy „szybciutko, bo się spóźnimy” Nie usłyszy „lody jedliśmywczoraj”… Tego dnia będziemy tylko dla niego i sami też dla siebie. Bo przecież nie ma piękniejszego prezentu jaki możemy podarować drugiej osobie niż my sami. Nasz czas, nasze zainteresowanie, poświęcenie.
I chociaż poświęcamy naszemu dziecku naprawdę dużo czasu i uwagi, to jednak zawsze są te wszystkie sprawy „okołorodzinne” obiad, pranie, zakupy. Takie jest życie. Tych rzeczy nikt za nas nie załatwi. To nasz obowiązek. Dlatego właśnie tego jednego dnia możemy odłożyć wszystko na bok. I ten jeden dzień spędzić tylko i wyłącznie tak jak chce nasze dziecko… czy to nie będzie najlepsze co może dostać? Żadna zabawka nie zastąpi tego co tak naprawdę nie kosztuje nas nic. Nie wydamy ani grosza, by po raz setny lądować małym samolocikiem na brzegu kanapy. Nie wydamy ani grosza, aby pojechać na wspólną wycieczkę rowerową. Nie wydamy ani grosza by budować babki z piasku. No dobra – lody kosztują, ale nie oszukujmy się – to przyjemność dla wszystkich, nie tylko dla dziecka :)
Nie pozwólmy, by te najważniejsze i najpiękniejsze chwile umknęły nam gdzieś w gąszczu obowiązków i kupujmy radości zabawkami. Tego jednego dnia.
Przecież Dzień Dziecka może trwać właściwie cały rok, a przynajmniej kilka razy w miesiącu :)